Co ciekawe zagłada nie dotyka bezpośrednio koneserów mocniejszych trunków a otoczenie. Okolice nocnych sklepików z alkoholem stają się po zmroku miejscem spotkań lokalnego jak i często przyjezdnego napitego establishmentu. Jak wiemy alkohol nie tylko rozjaśnia umysł i poprawia nastrój ale również przytępia słuch co powoduje, że mowa staje się całkiem bełkotliwą i niestety bardzo donośną, okraszona niecenzuralnym słownictwem. I o ile do tego mieszkańcy muszą się przyzwyczaić to już trudno zaakceptować obrzygane i zasikane chodniki oraz ogólnie panujący śmietnik z rozbitym szkłem włącznie. Pominę bardziej drastyczne szczegóły. Wszyscy je znamy. Absolutnie nie mam zamiaru proponować ograniczania sprzedaży alkoholu. Wręcz przeciwnie jestem zdania, że jest to dla wielu artykuł pierwszej potrzeby i sklepy te są bardziej potrzebne niż apteki. Nawet jeśli teoretycznie spożycie w miejscach publicznych jest zabronione to nie ma to zastosowania w praktyce. Przepis nie jest ani przestrzegany ani egzekwowany. Tym bardziej w godzinach wieczorno-nocnych. Stąd popracowałbym trochę nad kulturą picia. Małymi krokami ale konsekwentnie. W newralgicznych miejscach postawiłbym przenośne kabiny toaletowe. Oczywiście na koszt Urzędu Dzielnicy. Wszak to urząd wydaje koncesję na sprzedaż alkoholu, to i dysponuje odpowiednimi środkami. Tym bardziej, że te koszty są niewielkie. Z czasem może jakaś wiata lub altanka? To nie jest akcja na miesiąc czy rok a raczej na lata. Ale może z czasem przyniesie zamierzone skutki? Zdążymy przed zagładą?