Mieszkańcy Potoku do przelatujących samolotów są przyzwyczajeni. Szczególnie w weekendy już od godzin rannych z nieba dobiegają odgłosy przelatujących samolotów. Ja nazywam je pyrkawkami od charakterystycznego dźwięku pyr, pyr, pyr, dochodzącego z silnika. Samoloty startują z Bemowa, zataczają koło nad Żoliborzem i Bielanami, aby wylądować z powrotem na Bemowie. I tak co trzy, a w porywach do pięciu minut. Z tym lądowaniem, jak pamiętamy, czasem są problemy głównie z trafieniem w lotnisko. Gwoli przypomnienia: ostatni motoszybowiec spadł na Powstańców Śląskich, wcześniej było tragiczne lądowanie na Wiśle i na wiadukcie przy ulicy Broniewskiego. Sam pamiętam, jak szybowiec awaryjnie „wylądował” na pasie zieleni obok Trasy Toruńskiej. Stąd też niebo nad Potokiem nie powinno być miejscem dla lotniczych wyczynów i zbędnej brawury pilotów. Po co prowokować niebezpieczne sytuacje? A taką zaobserwowałem w piątek 6 września późnym popołudniem. Do samolotu holującego szybowiec zbliżył się drugi i przelatując w niewielkiej odległości wyprzedził go. Wyglądało fajnie. Zapewne jeszcze fajniej wyglądało z kabiny wyprzedzającego samolotu. Ale czy było bezpiecznie?