Reklama

Ks. Zygmunt Trószyński - sylwetka

14/06/2013 00:00

Wśród wielu świadectw za wiarę Zgromadzenia Marianów, nie może zabraknąć księdza Zygmunta Trószyńskiego.


Gdy na początku lipca 1963 r. przypadał złoty jubileusz jego święceń kapłańskich, parafianie, bardzo licznie zgromadzeni w rozbudowanym kościele na Marymoncie, entuzjastycznie okazywali Jubilatowi swą miłość, wdzięczność i szacunek. Uroczystości pogrzebowe, zgromadziły równie wielkie tłumy, już nie tylko parafian, które w ten sposób potwierdziły swoje przywiązanie do tego kapłana oddanego Chrystusowi i Kościołowi. Dzisiaj zdjęcie ks. Trószyńskiego umieszczone jest w muzeum Powstania Warszawskiego, przypominając w ten sposób jego ofiarną i ciężką pracę nie tylko dla dobra Kościoła, ale dobra kraju, w którego granicach znajdował się Kościół jego kapłańskiej posługi. 
Ksiądz Trószyński urodził się w 1886 r. w Rudzie pod Marymontem, w rodzinie o głębokich tradycjach religijnych i patriotycznych. Początkowo uczono go w domu, a później uczęszczał do gimnazjum w Warszawie. W cztery lata po śmierci ojca i zdaniu matury w 1907 r. rozpoczął studia przyrodnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po niespełna roku przeniósł się na dominikański uniwersytet we Fryburgu Szwajcarskim. Postawa studiujących tu polskich kleryków i księży, niewątpliwie odegrała ogromny wpływ na późniejszy wybór kapłaństwa. Wkrótce po śmierci swego brata, który go utrzymywał, wrócił do Polski. Wstąpił do warszawskiego seminarium, spotkał tam ks. Leona Kulwiecia, marianina, i w ten sposób dowiedział się o zgromadzeniu marianów. W lipcu 1913 r. przyjął święcenia kapłańskie w kościele św. Krzyża z rąk bpa Kazimierza Ruszkiewicza. Po święceniach zgłosił się do przybyłego z Fryburga ks. Jerzego Matulewicza, który przyjął go do mariańskiego nowicjatu. Jednak ks. Zygmunt nie mógł wyjechać do domu nowicjackiego, ponieważ rozpoczęła się I wojna światowa, której krwawe żniwo stało się polem realizacji jego apostolskiej gorliwości i odwagi m.in. opatrywaniem rannych i pomocą umierającym. 

Po wkroczeniu wojsk niemieckich do Warszawy w 1915 r. abp Kakowski osiedlił marianów na warszawskich Bielanach, gdzie ks. Matulewicz otworzył nowicjat, do którego wstąpił m.in. ks. Zygmunt Trószyński. Już jako nowicjusz - kapłan pracował duszpastersko przy parafii bielańskiej, a po złożeniu ślubów wieczystych w 1919 r., został skierowany do Skórca, by tam organizować parafię. Pięć lat później został wysłany do Stanów Zjednoczonych, jednak tęsknota za krajem okazała się silniejsza i dwa lata później powrócił do Polski, by objąć probostwo parafii bielańskiej. 

Widząc moralną i materialną biedę ludzi, szybko zorganizował pomoc dla najbiedniejszych, samotnych i starych, zakładając parafialny odział Caritas oraz liczne koła organizacji społecznych. Na sercu leżała mu także troska o dzieci, dlatego też otworzył kilka przedszkoli oraz organizował dożywianie najmłodszych na Marymoncie. 

Wraz z wybuchem II wojny światowej po raz kolejny wykazał się ogromną miłością i odwagą w opiece nad potrzebującym, przygarniając początkowo uciekinierów i żołnierzy, zwłaszcza rannych oraz ich dzieci. Po kapitulacji Warszawy zajmował się rannymi żołnierzami w szpitalach. Przy ul. Lipowej otworzył schronisko dla żołnierzy-rekonwalescentów, które sam utrzymywał i zaopatrywał. Stworzył tajną organizację „Pomoc Żołnierzowi”, wysyłającą paczki do jeńców i pomagającą partyzantom. Należał do osób najbardziej zasłużonych dla ratowania Żydów. Dzieciom żydowskim wystawiał „lewe” metryki, ukrywał je na plebanii, u zakonnic i w rodzinach. Potrzebującym oddawał wszystko, nawet własną odzież i żywność. 

Działał również w konspiracji, szczególnie przy kolportażu prasy podziemnej, następnie został kapelanem AK przy parafii św. Jerzego w randze kapitana, awansowanym do rangi majora. Podczas powstania warszawskiego był kapelanem VIII Dywizji Piechoty, noszącym pseudonim „Alkazar”. Pisano o nim, że „był zawsze wśród żołnierzy na pierwszej linii ognia, niosąc im nie tylko pomoc kapłańską, ale i zwyczajną, ludzką pomoc”. Wynosił rannych z pola walki i dźwigał do powstańczego szpitala. Sam również został ranny. Po kapitulacji powstańców nie załamał się, lecz udał się do Milanówka, by tam ratować ludzi przed wywózkami, załatwiać im pracę i środki do życia. Po powrocie do Warszawy uruchomił kilka kuchni i zorganizował dożywianie dzieci w szkołach. W 1947 r. otworzył bursę dla sierot po powstańcach. 

W swej niezmordowanej pracy społecznej ks. Zygmunt napotkał nowego wroga, którym się okazały władze komunistyczne, chcące szykanami i nakładaniem wysokich podatków, zniszczyć jego działalność charytatywną wśród dzieci i młodzieży. Gdy prześladowanie nie pomogło, w 1949 r. został aresztowany. W więzieniu szybko stał się duchową podporą innych osadzonych, którzy czas z nim spędzony wspominają jako rekolekcje, podczas których nikomu nie odmawiał spowiedzi, chociaż był za to dotkliwie karany. Podczas śledztwa ks. Zygmunt doznawał wielu upokorzeń i cierpień fizycznych. Skazany na 6 lat więzienia za próbę zmiany ustroju Polski poprzez „wspólne herbatki, opłatki i święcone”, został przewieziony do więzienia we Wronkach. Jego rodzona siostra prosiła prezydenta Bieruta o ułaskawienie brata, ale ten odpowiedział tylko nieznacznym zmniejszeniem wyroku z 6 do 4 lat więzienia. Po wyjściu z więzienia z ust ks. Trószyńskiego można było usłyszeć taką odpowiedź: „Pan Bóg mnie tam potrzebował”. Kilka lat później sąd wojewódzki w Warszawie na wniosek złożony o rehabilitację odpowie, że ks. Trószyński nie popełnił żadnego z zarzucanych mu czynów, a skazanie go „było krzywdą wyrządzoną człowiekowi, który ma za sobą piękną kartę działalności kapłańsko-charytatywnej”.

Mimo tylu trudnych doświadczeń ks. Zygmunt podjął pracę w parafii Bielany-Marymont, a następnie został kapelanem sióstr urszulanek w Młocinach. W wyniku postępującej choroby serca musiał jednak zrezygnować z pracy kapelana sióstr i został umieszczony w domu księży emerytów w Otwocku, gdzie do końca swoich dni pomagał biednym. Zmarł pod koniec czerwca 1965 r. i został pochowany w Warszawie. 

Ksiądz Zygmunt Trószyński w doświadczeniach dwóch wojen światowych, więzienia, na które został skazany głównie za działalność w AK, zawsze szukał dobra, które mógłby wyświadczyć innym. Był gotów wszystko poświęcić dla bliźniego, jeżeli tylko Bóg tego od niego żądał. Nigdy nie walczył z bronią w ręku, ale jak pisał o nim kardynał Stefan Wyszyński, „miłością zwyciężał nienawiść”. Tego samego uczył też innych. 

Jacek Rygielski MIC

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo iZoliborz.pl




Reklama
Wróć do