Jedyni Jedi jakich widziałem w okolicy, to byli ci ze świątyni Jedi mieszczącej się przy Rydygiera, co zaparkowali policyjny wóz na ul. Czarnieckiego, by pilnować, żeby ten tłum napierający na fort nie przerodzi się w wojnę klonów. Swoją drogą, zaproszenie Jedi do fortu przy Cytadeli to pomysł karkołomny, bo przecież Cytadela to siedlisko ciemnej strony mocy i mogło zostać przez Jedi zrównane z ziemią. Niestety nie możemy liczyć na to, ze Jedi pozałatwiają za nas kłopotliwe sprawy, bo na ogół żyją nie dość, że dawno, dawno temu, to jeszcze w odległej galaktyce i mamy, co mamy – carski fort jako rodzimy dom kultury. Jak można było zorganizować taką imprezę, będącą warszawską atrakcją majówki, reklamowaną we wszystkich mediach, na którą przychodzi tłum, w forciku do którego, niby przez ucho igielne wpuszcza się zaproszonych gości?! A wokół fortu tyle niezagospodarowanego miejsca, tylko gdzieniegdzie jakieś kiełbasy się smażyły i jakąś watę cukrową serwowano dzielnie stojącym w kolejce młodym padawanom, coby w oblepionych cukrem rękach mogli miecz świetlny lepiej utrzymać. Zamiast otworzyć bramy fortu, wystawić parę atrakcji na zewnątrz, do otaczającego parku, gdzie wszyscy mieliby dostęp i rozładować dziki tłum kłębiący się na ul. Czarnieckiego, organizatorzy imprezy wykazali się całkowitym brakiem pomysłowości, mobilności, troski o zadowolenie przybyłych fanów i konsekwentnie trzymali się felernego planu do końca dnia. Za to plac zabaw w parku Żeromskiego przeżywał niebotyczne oblężenie i chyba zaliczył dziejowy rekord. No bo dzieciaki gdzieś musiały rozładować moc, wszystko jedno, jasną czy ciemną, zarówno te, co dostały się do fortu, jak i te, co obeszły się smakiem. To była galaktyczna klapa organizacyjna, na miarę paru galaktyk, nie tylko naszej. Ale zbliżają się wybory, całkiem niegalaktyczne, po prostu samorządowe. Niech to da do myślenia zarządcom fortu. Jak to mówią w moim zawodzie – niech moc będzie z nami! Grabarz