Wygraliśmy tę wojnę, choć może bitwa wydawać się przegrana. Ale to tylko złudzenie krótkowzrocznych. Warszawiacy w liczbie prawie 95% głosujących w referendum odwołali urzędującą prezydent Warszawy. Niestety pozostała na swoim stanowisku dzięki wadliwym przepisom dotyczącym referendalnego quorum i działaniom nawołującym do bojkotu instrumentów demokratycznych. Gdyby jednak do urn poszli ci przegonieni przez premiera i panią prezydent, to skuteczność referendum byłaby bezsporna. I tak wiadomo już przecież, że warszawiacy nie chcą takiego prezydenta i żadne umizgi HGW do warszawiaków nie są już w stanie tego faktu zatupać. Są jedynie śmieszne i pokazują, jak bardzo pani prezydent nie ma klasy. Jest to zresztą cecha wielu naszych polityków, co sprawia, że wizerunek naszej sceny politycznej jest, poza wszystkimi innymi doznaniami, raczej smutny. Dwumiesięczna akcja zbierania podpisów popierających zorganizowanie referendum wiele powiedziała o nastrojach warszawiaków, o problemach miejskich spółek, o życiu codziennym ludzi w warszawie. Warszawiacy nie wierzyli, że to referendum dojdzie do skutku po nieudanej próbie zahamowania sprzedaży SPECu. Nie wierzyli, że w mieście może się jeszcze zadziać cokolwiek dobrego, że np. odmrożone zostaną płace w miejskich spółkach, że pieniądze zaczną płynąć w końcu do zwykłych pracowników, a nie jedynie do prezesów. Do referendalnych stolików podchodzili emeryci, których podwyżki czynszu wpędziły w nędzę, bezrobotni i wielodzietni, dla których miejski system pomocowy, działający z ograniczonymi do granic możliwości środkami, nie ma propozycji do przyjęcia na normalne życie. Przychodzili biedni i zamożni, starzy i młodzi – wszyscy poszukujący rozwiązań, których tak funkcjonujący warszawski samorząd im nie daje. To referendum jest ich sukcesem obywatelskim, bo wyrażona w ten sposób przez warszawiaków ocena sprawowania władzy w Warszawie jest głośna i wyraźna. Władza torpedująca referendum zdecydowanie się zagalopowała i tego warszawiacy jej nie zapomną. Nie było w budynkach ogłoszeń o lokalizacji komisji wyborczych, członkowie komisji wyborczych, pracujący przy referendum ok. 17 godzin, nie dostali nawet przydziałowej herbaty, a urny przypominały kosze na odpady. Pisałem już o braku klasy, więc nie będę się powtarzał. Niestety jeszcze przez rok jesteśmy skazani na polityczne zombi grasujące w Warszawie. W moim zawodzie widok zombi już nie przeraża, więc niech warszawiacy uzbroją się w cierpliwość, bo za rok, miejmy nadzieję już na zawsze i skutecznie, pożegnamy polityczne umrzyki.