Nie chcę wskazywać palcem, które czytelnie warszawskie mam na myśli, ponieważ od zawsze wychodzę z założenia, że nieprzyjazny stosunek jest przypadkiem, a nie regułą i co za tym idzie należy unikać stygmatyzacji. Bardzo chętnie za to podzielę się wrażeniami z częstych wizyt w Czytelni Naukowej nr XVI na Żoliborzu. Nigdy nie zapomnę mojej pierwszej przygody, kiedy to wparowałam do Czytelni zdenerwowana świadomością, że muszę napisać „na już” pracę zaliczeniową. Roztargniona bardziej niż zwykle, stałam przy regale i szukałam pozycji niezbędnej, ale niestety jej tam nie było. Zrozpaczona i żegnająca się już z legitymacją studencką poszłam prosić pracownika czytelni o pomoc w znalezieniu książki. Miła pani podeszła do regału, wyciągnęła książkę, która stała cały czas przed moimi oczami. Gotowa na kąśliwą uwagę o marnowaniu czasu i problemach ze wzrokiem cała spąsowiałam, ale okazało się, że zamiast tego otrzymałam szczery uśmiech. Wtedy poczułam, że wizyty w czytelni będą samą przyjemnością. Intuicja mnie nie myliła. Z racji wrodzonego roztrzepania prawie każdej mojej wizycie towarzyszy „niespodziewana przygoda”, np. zgubienie kluczy, w których szukanie zaangażował się sympatyczny pracownik Czytelni, ze spokojem i przy użyciu dedukcji godnej najlepszych detektywów pomógł mi odnaleźć zgubę. Niesamowicie przyjazna atmosfera, uczynność i ciepły stosunek do każdego czytelnika w połączeniu z fachową, merytoryczną pomocą sprawia, że ze strachem myślę o momencie, kiedy skończy się w moim życiu okres pisania wszelakich prac naukowych. Będę zmuszona opuścić mury serdecznej czytelni na rzecz moszczenia się w rzeczywistości „prawdziwych dorosłych”. Mam nadzieję, że będzie to choć w połowie tak przyjemne jak chodzenie do czytelni…