Z prof. dr hab. Elżbietą Znamierowską – Rakk historykiem PAN i UW, mieszkanką Żoliborza, na temat „Czy Polacy potrzebują edukacji historycznej” rozmawia Izabella Anna Zaremba. Pani Profesor, do jakiej części Europy zalicza się Polska? Jesteśmy ważną częścią Europy Środkowo-Wschodniej. Termin Europa Środkowo-Wschodnia odnosi się do przestrzeni rozciągającej się pomiędzy Rosją na wschodzie a Niemcami na zachodzie oraz pomiędzy Bałtykiem na północy a Morzem Czarnym i Adriatykiem na południu. W epoce PRL w szkołach, na uczelniach i w życiu publicznym przyjęto podział Europy na: Zachód – państwa kapitalistyczne oraz Wschód, obejmujący kraje tzw. realnego socjalizmu i Związek Sowiecki. W ten sposób takie państwa, jak m.in. Polska, Czechosłowacja czy Węgry zostały wrzucone do jednego worka z Rosją, choć przecież należały do cywilizacji łacińskiej i kulturowo były związane z Zachodem, a przy tym miały wyrazistą specyfikę. Termin „Europa Środkowo-Wschodnia” był tępiony przez cenzurę komunistyczną, gdyż nawiązywał do okresu międzywojennego, w którym państwa owego makroregionu cieszyły się pełną suwerennością. Dlatego dziś, gdy upadł system totalitarny, nadal tak wiele jest białych plam i przekłamań, związanych z historią dwudziestolecia międzywojennego? Wypada żałować, że po 1989 r., mimo otwarcia archiwów i zniesienia formalnej cenzury, wiele jeszcze faktów i wydarzeń, zwłaszcza z niedalekiej przeszłości, pozostaje nadal przemilczanych lub bałamutnie interpretowanych. Jedną z przyczyn jest zasada tzw. poprawności politycznej, zgodnie z którą pomniejsza się rangę państw narodowych. Ta tendencja znalazła wyraz nie tylko w mediach, ale także w reformie oświatowej dotyczącej historii, a szczególnie dziejów ojczystych. Wizerunek naszej ojczyzny, jako kraju zaściankowego i ksenofobicznego był i jest stale upowszechniany przez większość mediów wysokonakładowych. A co dobrego warto wiedzieć, oczywiście w wielkim skrócie o Polsce międzywojennej, czyli II Rzeczpospolitej? Warto wiedzieć, że odrodzona po 123 latach z niewoli Rzeczpospolita odegrała doniosłą rolę w Europie. Powstanie suwerennego państwa Polskiego zmieniło sytuację geopolityczną kontynentu Europejskiego poprzez rozerwanie bezpośredniego sąsiedztwa Rosji i Niemiec – dwóch mocarstw zaborczych, ściśle z sobą współpracujących na przestrzeni wieków. Ukształtowało to nowy układ sił, w którym Polska stała się podporą i osłoną bezpieczeństwa państw Bałtyckich i Rumunii, a wschodnia granica II Rzeczypospolitej była zarazem najważniejszym odcinkiem styku Europy z Rosją Sowiecką. Po co w PRL-u przedstawiano Józefa Piłsudskiego jako sprawcę agresji przeciwko „młodemu państwu radzieckiemu”, a tymczasem… Tymczasem wojna polsko-bolszewicka w 1920 r. uchroniła nie tylko nas, ale również pozostałe narody europejskie przed nawałą komunistyczną, kierującą się na zachód Europy. Czyli dzięki nam, Polakom, wojska Budionnego nie poiły swoich koni w Atlantyku? Można tak powiedzieć, ale warto podkreślić, że nie chodzi o uprawianie polonocentryzmu, bezkrytycznej apoteozy naszego państwa i narodu ale trzeba przeciwdziałać marginalizacji zasług Polski na arenie międzynarodowej. Dlaczego uważa Pani, że znajomość Europy Środkowo-Wschodniej, której XX-wieczną, problematyką się Pani zajmuje, jest tak ważna dla współczesności? Po pierwsze dotyczy ona naszego kraju i jego bliskich sąsiadów. Po drugie, warto zdawać sobie sprawę, że dzieje Polski i owego makroregionu odgrywają ważną rolę zarówno w wymiarze kontynentalnym, jak i globalnym. Tutaj wszak, w Europie Środkowo-Wschodniej wybuchły obie wojny światowe, tu Holocaust osiągnął swoje apogeum, tu stworzono blok sowiecki i tu on upadł, skutkując radykalnymi przeobrażeniami społeczno – politycznymi i ekonomicznymi. Co Pani zdaniem należy zrobić, aby w edukacji historycznej młodego pokolenia odwrócić panujący trend ku rozmazywaniu dziejów ojczystych? Uważam za bardzo ważne aby nauczyciele historii wszystkich szczebli nie poddawali się terrorowi źle rozumianej tzw. poprawności politycznej i ukazywali uczniom i studentom prawdziwe i zapomniane karty naszej narodowej przeszłości. Ważne jest także promowanie tej wiedzy szerokim kręgom społecznym poprzez publicystykę, teksty popularno-naukowe, film, telewizję, prasę i dziejopisarstwo. Na zakończenie chcę zapytać, jak się pani żyje w małej ojczyźnie, czyli na Żoliborzu? Na Żoliborzu mieszkam wiele lat. W parafii św. Stanisława Kostki brali ślub moi rodzice. Tu wychowały się moje dzieci i powstały najważniejsze prace naukowe. Prof. dr hab. Elżbieta Znamierowska-Rakk Uniwersytet Warszawski Idea Międzymorza wczoraj i dziś. Wertykalny kierunek w polityce zagranicznej II Rzeczypospolitej Wydaje się, że po objęciu fotela prezydenckiego przez Andrzeja Dudę, i wysoce prawdopodobnym wygraniu jesiennych wyborów parlamentarnych przez prawicę, można by liczyć na zasadnicze przemiany w Polsce we wszystkich dziedzinach życia politycznego, gospodarczego i społecznego. Wśród nich społeczeństwo naszego kraju w zdecydowanej większości, choć może nie do końca świadomie, wypatruje pilnie zwiastunów nowej linii w polityce historycznej, skierowanej zarówno do dzieci i młodzieży, jak i dorosłych. Przez ostatnie lata bowiem, abstrahując od poważnych ograniczeń w zakresie nauczania historii w szkolnictwie podstawowym i średnim, w dyskursie publicznym, prowadzonym przez prawie wszystkie media głównego nurtu, mieliśmy do czynienia z upowszechnianiem mrocznego, a nawet karykaturalnego, obrazu naszych dziejów i cech narodowych. Po hasłem konieczności zwalczania polskiej mitologii martyrologicznej, narzucanego przez tzw. autorytety moralne (nie wyłączając uznanych historyków) oczerniano polską historię i tradycję interpretując ważne, nierzadko przełomowe wydarzenia i fakty jako świadectwa głupoty, awanturnictwa i zacofania Polaków (np. powstania narodowe, szczególnie powstanie warszawskie z 1944 r., czy walka żołnierzy niezłomnych po 1945 r.). „Polskość to nienormalność” - ta degradująca ocena prominentnego polityka rządu PO stała się m.in. inspiracją kampanii propagandowej na forum publicum , rozwijanej bezpardonowo w mniejszym lub większym stopniu przez ostatnie lata. W konsekwencji stosowania swego rodzaju pedagogii wstydu („obciachu”) usiłowano nam wmówić, że jako naród wywodzący się z „ciemnogrodu”, nie jesteśmy w stanie wyzwolić się z pęt nietolerancji, antysemityzmu, ksenofobii i wszelkiej zaściankowości. Toteż nie możemy się równać z „postępowymi” społeczeństwami Europy, których wzorce zachowania należy bezdyskusyjnie realizować. Należy realizować tym bardziej, gdy łaskawie przyjęto Polskę do Unii Europejskiej, pomimo wszystkich wad i ułomności „ciemnogrodzkiej” części narodu polskiego. A zatem, Polacy w Unii powinni „siedzieć cicho” i pamiętać o swoim statusie ubogich krewnych wielkich narodów europejskich. W tym stanie rzeczy nasuwa się pytanie: co dziś należałoby czynić, aby diametralna zmiana priorytetów w polityce historycznej nowo utworzonego rządu polskiego mogła wpłynąć na poprawę wizerunku naszego państwa w łonie struktur europejskich? Jaką strategię powinniśmy przyjąć, aby stanowisko Warszawy, chroniące polską rację stanu nie było lekceważone przez czynniki decydujące w Unii, lecz przynosiło wymierne korzyści Polakom? Myślę, że w poszukiwaniu odpowiedzi na te pytania warto sięgnąć do niedalekiej historii. A konkretnie do dziejów II Rzeczypospolitej, kiedy to w realiach permanentnego zagrożenia zewnętrznego od zachodu i wschodu premierzy i ministrowie spraw zagranicznych, bez względu na wyznawaną opcję polityczną, szczególnie dbali o ugruntowanie odzyskanej niepodległość po 123 latach niewoli. W tym celu podejmowano starania o przyznanie Polsce obywatelstwa w Europie, gdyż mocarstwa europejskie traktowały ją jako państwo drugiej kategorii. Przyniosło to rezultat, bo ostatecznie Europa uznała Rzeczypospolitą za nieodłączny element mapy politycznej kontynentu. Niezależnie od kierunku horyzontalnego w polskiej polityce zagranicznej – dotyczącego relacji Warszawy z Berlinem, Moskwą, a także Paryżem i Londynem, co stanowiło dominujący trend w polskiej dyplomacji, innym jej ważnym wektorem w dążeniu do zakonserwowania status quo i znalezienia sojuszników był także kierunek wertykalny, obejmujący państwa sąsiadujące z II Rzeczypospolitą w Europie Środkowo-Wschodniej. Wzajemne stosunki Polski z państwami makroregionu środkowego wschodu Europy odgrywały bowiem, a raczej mogły odgrywać, istotną, pomocniczą rolę w nadaniu państwu polskiemu silniejszej pozycji na arenie międzynarodowej, nie tylko w wymiarze regionalnym, ale również kontynentalnym. Należy podkreślić, że tę myśl starali się wprowadzać w życie szefowie polskiej dyplomacji niemalże wszystkich gabinetów, rządzących w dwudziestoleciu międzywojennym. Albowiem bezpieczeństwo ojczyzny w tamtym okresie traktowano jako dobro najwyższe, ponadpartyjne… Przedstawiony poniżej tekst ukazuje usilne zabiegi integracyjne polskich władz państwowych czynione w skali makroregionu, stanowiące bodaj najważniejszy aspekt jej polityki wobec krajów usytuowanych na północ, a zwłaszcza na południe od granic II Rzeczypospolitej. Nie zrażając się mnogością przeszkód, determinowanych rozbieżnościami politycznymi, a także sporami dwustronnymi, polskie kierownictwo występowało z wieloma różnymi ofertami po adresem państw bałtyckich, środkowoeuropejskich i bałkańskich. Choć starania te, głównie z uwagi na ówczesną, niezwykle skomplikowaną koniunkturę międzynarodową, zaszłości historyczne i słabość Polski nie zostały uwieńczone spektakularnym sukcesem, to jednak w dzisiejszych realiach, mogłyby stanowić ważną inspirację dla aktywności obecnych czynników rządzących w naszym kraju. Wprawdzie od początku lat 90. XX w. istnieje Trójkąt Wyszehradzki, łączący Polskę, Czechosłowację i Węgry (a po rozpadzie Czechosłowacji w 1993 r. został on przemianowany na Grupę Wyszehradzką z udziałem Słowacji, obok tych trzech państw) lecz widoczna jest coraz większa stagnacja owego ugrupowania regionalnego. W konsekwencji w styczniu 2015 r. z inicjatywy Pragi utworzono nową platformę współpracy Czech i Słowacji, ale tym razem z Austrią. Współpracy w dziedzinie infrastruktury, transportu, bezpieczeństwa energetycznego i relacji transgranicznych. Aczkolwiek inicjatywa ta ma dla Polski ważne strategiczne znaczenie, to w naszym kraju wieść o tym przeszła bez echa. A zatem, zamiast dążyć konsekwentnie do zajęcia pozycji zwornika stosunków między narodami Europy Środkowo-Wschodniej, polska polityka zagraniczna doprowadziła do zepchnięcia Rzeczypospolitej niejako na margines tego makroregionu. Niewątpliwie zapatrzenie na Brukselę, i „płynięcie w głównym nurcie polityki unijnej” pozbawiło państwo polskie nie tylko bliskich relacji z sąsiadami, ale także utrwaliło status naszego kraju jako klienta przywódców Unii Europejskiej. Klienta, którego można lekceważyć, narzucając mu nierzadko szkodliwe rozwiązania dla polskich interesów. Aby odwrócić ten niekorzystny trend rząd polski winien podjąć szeroką akcję ustanawiania i zacieśniania więzi dobrosąsiedzkich z naszymi partnerami regionalnymi w Unii. A zatem: państwami bałtyckimi, Czechami, Słowacją, Węgrami, Rumunią, Słowenią, Chorwacją i Bułgarią. Integracja ta dotyczyłaby nie tylko wymiaru ekonomicznego, ale także wymiaru militarnego zwłaszcza tych państw, które bezpośrednio zagrożone są agresywnością Rosji. Również porozumienie Polski z tymi krajami w sferze światopoglądowej pozwoliłoby skutecznie zablokować szkodliwe trendy lansowane i mniej lub bardziej jawnie wprowadzane przez władze unijne. W rezultacie osiągnięto by konsolidację państw Europy Środkowo-Wschodniej, które zarazem, jako członkowie struktur euroatlantyckich, przemawiałyby jednym głosem w najistotniejszych dla nich wspólnych interesach, z czym Bruksela musiałaby się liczyć. X X X X X Jako państwo usytuowane pomiędzy Niemcami a Rosją - dwoma mocarstwami, które na przestrzeni dziejów niezmiennie postrzegały nasz kraj jako główną przeszkodę na drodze swego ekspansjonizmu i hegemonizmu, Polska zmuszona była permanentnie szukać gwarancji swej suwerenności. Ten element racji stanu determinował szczególnie polską politykę zagraniczną w okresie międzywojennym, kiedy to fundamentalnym celem strategicznym państwa polskiego nie mogła nie być niepodważalność odzyskanej niepodległości po 123 latach i ustalonych granic przez traktat wersalski w 1919 r., a następnie przez traktat ryski w 1921 r. Ściśnięta od zachodu i północy przez Rzeszę Niemiecką, a na ogromnej przestrzeni od wschodu przez Rosję bolszewicką/Związek Sowiecki, II Rzeczpospolita w swych relacjach międzynarodowych nie traciła z pola widzenia zagrożenia, jakie w mniejszym lub większym stopniu przez całe dwudziestolecie międzywojenne stanowiły dla niej dwa totalitaryzmy: brunatny i czerwony. W tych warunkach rękojmię bezpieczeństwa państwa polskie czynniki rządzące upatrywały z jednej strony w ułożeniu przynajmniej poprawnych stosunków z obu potężnymi sąsiadami, z drugiej zaś – w sojuszu z Francją, jako jednym z mocarstw Ententy, strażników powojennego status quo , początkowo działającym konsekwentnie na rzecz osłabienia Niemiec. Jednakże czynniki rządzące nie poprzestawały jedynie na realizacji owych głównych założeń swej polityki zagranicznej. Owszem, w dążeniu do zaasekurowania się na wypadek niepowodzeń wysiłków zmierzających do znalezienia modus vivendi z Berlinem czy z Moskwą, i mając zarazem rosnące poczucie osamotnienia ze strony mocarstw prowersalskich, a zwłaszcza sojuszniczego Paryża, dyplomacja polska wzrok swój kierowała na państwa bliżej lub dalej sąsiadujące z Polską w Europie Środkowo-Wschodniej. We wzajemnym ich skonsolidowaniu pod egidą Warszawy kierownictwo polskie dostrzegało możliwość wzmocnienia suwerenności własnego państwa, a jednocześnie wyemancypowania się spod wpływów francuskich w tej części kontynentu europejskiego. Koncepcja zmontowania bloku, ugrupowania politycznego czy polityczno-wojskowego z państw położonych pomiędzy Rzeszą Niemiecką a Rosją, a ciągnących się od Morza Bałtyckiego aż do Morza Czarnego na południowym wschodzie i Adriatyku na południowym zachodzie, stanowiącego przeciwwagę dla obu tych mocarstw obok nazwy „Międzymorze”, znana jest w historiografii i publicystyce jako „Trzecia Europa” lub „Trzecia siła”. Lansowana ona była już na początku odzyskiwania niepodległości przez nasz naród. Szczególnie zaś intensywnie była propagowana w drugiej połowie lat 30. w związku z zaostrzeniem sytuacji międzynarodowej w Europie wskutek jawnego rewizjonizmu III Rzeszy. W październiku 1918 r. Ignacy Paderewski, jako przedstawiciel paryskiego Komitetu Narodowego Polaków, będąc w Nowym Jorku głosił potrzebę zintegrowania obszaru obejmującego Polskę i Litwę na północy, Czechosłowację w centrum oraz Jugosławię i Rumunię na południu. W jego zamyśle tego rodzaju konstelacja państw miała na celu stworzenie potężnej bariery terytorialnej i ludzkiej, rozciągającej się od Gdańska i Kłajpedy do Constancy (rumuński port czarnomorski) i Rijeki (chorwacki port nad Adriatykiem), broniącej nie tylko Europę Środkowo-Wschodnią przed nawałą niemiecką, ale także Rosję, Azję Mniejszą, a nawet Środkowy i Daleki Wschód. A zatem Paderewski nie dostrzegał w owym projekcie zagrożenia Polski od wschodu. Owszem, postulował on słuszność obrony rosyjskiego sąsiada przed Niemcami. Takie widzenie problemu bezpieczeństwa państwa polskiego zbliżone było do programu Narodowej Demokracji, z którą Paderewski był wówczas dość silnie związany. Jeszcze dalej w tym względzie szły poglądy najważniejszego lidera tego ugrupowania politycznego, Romana Dmowskiego, który uznając Niemcy za głównego wroga Polski, propagował współpracę polsko-rosyjską na bazie antyniemieckiej. Lansowany przez niego tzw. program inkorporacyjny przewidywał przesunięcie granicy z Rzeszą Niemiecką na zachód i północ oraz inkorporację wschodnich ziem dawnej Rzeczypospolitej, z pewnymi koncesjami terytorialnymi na korzyść Rosji, występującej w charakterze sojusznika Polski. Echa tej opcji znalazły odbicie w polityce zagranicznej II Rzeczypospolitej, prowadzonej w 1923 r. przez ministrów spraw zagranicznych Mariana Seydę i samego Dmowskiego. Zabiegali oni m.in. o przyłączenie Polski do Małej Ententy, jako związku Czechosłowacji, Rumunii i Jugosławii, utworzonego w celu przede wszystkim zaasekurowania się przed rewizjonizmem Węgier. Wynikał on z utraty przez to państwo na rzecz swych sąsiadów rozległych i cennych obszarów w konsekwencji przegranej I wojny światowej. Obecność Polski w Małej Entencie, w projektach owych ministrów, miała jej nadać dodatkowo ostrze antyniemieckie, co służyłoby wzmocnieniu pozycji Rzeczypospolitej, jako potencjalnego sojusznika Związku Sowieckiego. Szersze podstawy sojuszu Warszawy, Pragi, Bukaresztu i Belgradu, lecz zarazem po części charakter antysowiecki, przewidywała natomiast koncepcja włączenia Polski do Małej Ententy, zgłoszona w 1922 r. przez ministra spraw zagranicznych, Aleksandra Skrzyńskiego. W szczególności w jego zamyśle akces II Rzeczypospolitej do tego ugrupowania miałby nastąpić poprzez ścisłe współdziałanie Polski i Rumunii w celu zrównoważenia pozycji Czechosłowacji i Jugosławii. Tak wykoncypowana konfiguracja aliansu winna, ze względu na tradycję dobrych relacji Warszawy z Budapesztem, złagodzić jego antywęgierskie nastawienie, zaś uwypuklić zagrożenie dla Polaków i Czechów ze strony Niemiec, dla Jugosławii – ze strony Włoch, a dla Rumunii – ze strony Związku Sowieckiego. Wszelako wysiłki dyplomacji polskiej, zmierzające do urzeczywistnienia owego projektu, pozostały bezowocne. Stało się tak głównie wskutek zdecydowanego sprzeciwu czechosłowackich czynników rządzących, a także zastrzeżeń Belgradu i nazbyt słabego poparcia przez Bukareszt. Negatywne stanowisko ministra Edwarda Benesza, jako kierownika czechosłowackiej polityki zagranicznej, wobec poszerzenia liczby sygnatariuszy Małej Ententy o Polskę, zdeterminowane było kilkoma przyczynami. Najważniejszą było to, że II Rzeczpospolita, pozostająca w nieprzyjaznych stosunkach z obu swymi potężnymi sąsiadami, jawiła się Pradze jako nader kłopotliwy sojusznik, którego uczestnictwo we wspólnym ugrupowaniu mogłoby przysporzyć Czechosłowacji wielu niepożądanych perturbacji. Toteż w poszukiwaniu asekuracji dla swego państwa minister Benesz i prezydent Czechosłowacji Tomasz Masaryk kategorycznie wykluczali współpracę polityczną z Warszawą na bazie antyniemieckiej. Wykluczali tym bardziej, że w ich przekonaniu, Polacy prowadzili awanturniczą dyplomację nie tylko wobec Berlina, ale także Moskwy, co kolidowało z czeską taktyką lawirowania pomiędzy Niemcami a Związkiem Sowieckim, dbającą głównie o to, aby nie angażować się w żadne bloki czy ugrupowania, wymierzone przeciwko tym mocarstwom. W rezultacie Praga nie była zainteresowana stworzeniem z Małej Ententy zalążka większego przymierza na skalę Europy Środkowo-Wschodniej celem ochrony państw tego makroregionu przed ekspansjonizmem i hegemonizmem niemieckim czy sowieckim. Trzeba jednak przypomnieć, ze opiniom czeskim na temat „nieodpowiedzialnej” polityki Warszawy strona polska rewanżowała się stwierdzeniami o sezonowości państwa czechosłowackiego, potrzebie utworzenia ze Słowacji niepodległego państwa oraz nadania autonomii Rusi Przykarpackiej (obszary te odcięte od Królestwa Węgier po I wojnie światowej znalazły się w granicach Czechosłowacji). Toteż niebagatelnym powodem sprzeciwu Benesza i Masaryka wobec oferty przyłączenia Polski do Małej Ententy były także przyjazne stosunki polsko-węgierskie. Albowiem Węgry, które utraciły na rzecz państwa czechosłowackiego pokaźne terytoria, uważane były przez Pragę za głównego wroga, zdolnego do dokonania ich zbrojnej rewindykacji. Warto też pamiętać, że na wzajemną niechęć Czechów i Polaków niemały wpływ miał ich spór o Śląsk Cieszyński, zajęty w 1919 r. przez wojsko czeskie. Wreszcie aspiracje Polski do odgrywania dominującej roli w strukturach Małej Ententy dla czechosłowackiego ministra spraw zagranicznych, który czuł się głównym architektem owego ugrupowania i jego niekwestionowanym przywódcą, czyniły akces Warszawy niemożliwym do zaakceptowania. A zatem, ideę zintegrowania się tych dwóch ościennych państw słowiańskich, pomimo ich realnego zagrożenia ze strony tego samego czynnika - rewizjonizmu niemieckiego, udaremniła również rywalizacja pomiędzy Warszawą a Pragą o przywódczą pozycję polityczną w Europie Środkowo-Wschodniej. Ale nie tylko czeskie czynniki rządzące były przeciwne znalezieniu się Polski w Małej Entencie. Również Jugosławia nie dostrzegała potrzeby włączenia Warszawy do owego regionalnego trójprzymierza obawiając się, że w konsekwencji takiego akcesu do Małej Ententy doszłoby do stępienia jej antywęgierskiego ostrza. Belgrad też nie przejawiał zainteresowania, co raczej nie powinno budzić zaskoczenia, w nadaniu Małej Entencie charakteru antyniemieckiego czy antysowieckiego. Niemcy bowiem nie były państwem ościennym Jugosławii, zaś na relacje z Rosją ciągle żywo wpływały tradycje przyjaźni rosyjsko-południowosłowiańskiej. Rumunia natomiast, z którą Polskę łączyły najbardziej, spośród jej bezpośrednich sąsiadów, żywotne interesy w postaci przede wszystkim wspólnej konieczności stworzenia niezawodnej asekuracji od strony sowieckiej, nie była wystarczająco przekonana o korzyściach płynących dla Bukaresztu z udziału Warszawy w owym związku regionalnym. Wprawdzie położenie geopolityczne i analogiczny stosunek do Moskwy narzucały obu państwom ścisłą współpracę, ale Rumuni, podobnie jak Czesi, obawiali się negatywnych dla siebie następstw ryzykownej, w jej ocenie, polityki Warszawy wobec obu potężnych sąsiadów II Rzeczypospolitej. Ostatecznie ten wzgląd nakazał przywódcom rumuńskim zapomnieć o propozycji akcesji Polski do Małej Ententy, wyrażanej skwapliwie w 1920 r., przez niektórych polityków rumuńskich w okresie budowania struktur tego ugrupowania. Wszystko to sprawiło, że przedstawiona Beneszowi, bez większego przekonania przez dyplomację rumuńską, oferta, bynajmniej dla Czechów nie okazała się trudna do odrzucenia. Wszelako dla osłodzenia odmowy kierownik czechosłowackiej polityki zagranicznej zaproponował wygodną dla Pragi kontrpropozycję: „Mała Ententa i Polska”. Lecz formuła ta w istocie nadawałaby stronie polskiej jedynie niezobowiązujący status stojącego z boku platonicznego sympatyka. Stąd też nie została przyjęta przez polskie kierownictwo polityczne. Pomimo tego, że Polska w decydującym stopniu za sprawą Pragi nie znalazła się w gronie sygnatariuszy Małej Ententy, a także bilateralne stosunki polsko-czechosłowackie nie układały się pomyślnie, niemniej Czechosłowacja była brana przez Warszawę w militarnym wariancie integracyjnym. Otóż, wychodząc z obiektywnie istniejącej w latach 30. realnej niemieckiej groźby utraty integralności terytorialnej przez oba państwa, czynniki rządzące II Rzeczypospolitej zaproponowały Pradze zawarcie sojuszu wojskowego, poprzez który zamierzano Czechosłowację włączyć do projektowanego bloku krajów zagrożonych przez III Rzeszę i przeciwstawiających się rozluźnianiu więzi sojuszniczych przez Francję (zarówno Warszawa, jak i Praga związane były sojuszem wojskowo-politycznym z Paryżem) oraz jej pasywności wobec coraz bardziej bezpardonowych poczynań ze strony rewizjonizmu hitlerowskiego. Jednakże Benesz i jego współpracownicy, powodowani uporczywą nieufnością wobec Polaków, odrzucili tę ofertę. Warto dodać, ze uczynili to wbrew nawet opinii czeskich kół wojskowych, które w obliczu agresywnego kursu politycznego prowadzonego przez Hitlera upatrywały współpracę wojskową z Polska jako skuteczny krok w stronę zabezpieczenia granic Czechosłowacji. W tym stanie rzeczy, zwłaszcza w styczniu 1934 r. po podpisaniu przez Polskę z Niemcami układu o nieagresji, drogi Warszawy i Pragi rozeszły się definitywnie. W konsekwencji Czechosłowacja została wyeliminowana z dalszych prób realizowania koncepcji „Międzymorza”, jakie dyplomacja polska aktywnie podejmowała na obszarze Europy Środkowo-Wschodniej, zwłaszcza po 1935 r. wskutek niepokojących wydarzeń międzynarodowych. Agresja włoska w Etiopii, remilitaryzacja Nadrenii, obok innych agresywnych poczynań ze strony państw Osi (Niemiec nazistowskich i faszystowskich Włoch), przy równoległej polityce ustępliwości demokracji zachodnich (Wielkiej Brytanii i Francji) zmobilizowały rząd polski do przeprowadzenia sondaży w stolicach wybranych państw, położonych na południe od Karpat, pod kątem możliwości skonsolidowania ich pod egidą Polski. Główną rolę w projektowanym bloku wyznaczono Węgrom, Jugosławii i Rumunii. A trzeba podkreślić, że wybór tych państw bynajmniej nie był przypadkowy, bowiem nie tylko pozostawały one w stosunkowo najlepszych relacjach z II Rzeczypospolitą w Europie Środkowo-Wschodniej. Również reorientacja ich polityki zagranicznej spowodowana upadkiem autorytetu Francji oraz kursem appeasementu w polityce Londynu i Paryża wobec wzrostu zagrożenia ze strony Berlina, Włoch i Związku Sowieckiego, a także postępującą bezsilnością Ligi Narodów, wszystko to stwarzało w rachubach władz polskich perspektywy na zacieśnienie wzajemnych stosunków. Kluczowym ogniwem projektowanej konfiguracji miało być – zamiast niedoszłego zbliżenia polsko-czechosłowackiego – porozumienie polsko-węgierskie, bazujące na dążeniu do rozbicia Małej Ententy i izolacji Pragi, jako nowych przesłanek strategicznych polityki zagranicznej Warszawy. Wszelako Węgry jakiekolwiek układy z Jugosławią i Rumunią uzależniały od rozwiązania istniejących z nimi sporów, co narzucało konieczność zaspokojenia przez Belgrad i Bukareszt węgierskich roszczeń rewizjonistycznych. Należy bowiem przypomnieć, że w wyniku przegranej I wojny światowej, obok Czechosłowacji, także Jugosławia i Rumunia przyłączyły do swych granic ziemie należące do Królestwa Węgier. Ponadto węgierskie kierownictwo polityczne, współpracując w ramach protokołów rzymskich z Włochami i flirtując z Hitlerem, z dużą rezerwą spoglądało na proponowany związek państw w Europie Środkowo-Wschodniej pod przewodnictwem Warszawy. Jeszcze poważniejsze bariery napotkały wysiłki sondażowe dyplomacji polskiej podejmowane w Jugosławii. M.in. minister Józef Beck podczas swej wizyty w 1936 r. w Belgradzie, bazując na sceptycyzmie Jugosłowian wobec Francji i Ligi Narodów oraz negatywnej ocenie aktywizowania się Związku Sowieckiego na arenie międzynarodowej, usiłował bezskutecznie wpłynąć na swego jugosłowiańskiego kolegę Milana Stojadinovicia, aby przystąpił on do uregulowania stosunków z Budapesztem. A stanowiło to jeden z warunków sine qua non powodzenia polskiej koncepcji zbudowania obronnego bloku państw w Europie Środkowo-Wschodniej. Ponadto Belgrad nie podzielał obaw II Rzeczypospolitej co do zagrożenia niemieckiego, ani też nie kwapił się do definitywnego zerwania z Małą Ententą pod dyktando Warszawy. Z kolei polski rząd nie był skłonny do popierania antywłoskiego nastawienia Jugosławii. A zatem, istotne rozbieżności w zewnątrzpolitycznych orientacjach obu krajów, określające różnice w ich podejściu do konkretnych ważnych problemów międzynarodowych przesądziły o braku zainteresowania Belgradu polskim zamysłem. Trzecim głównym uczestnikiem planowanego przez Warszawę bloku miała być Rumunia, z którą wszakże właściwe negocjacje, poprzedzone sondażami, mogły odbywać się dopiero po dymisji nieprzychylnego Polsce rumuńskiego ministra spraw zagranicznych, Nicolae Titulescu,. Ale i wówczas, choć wzajemne zaufanie w stosunkach polsko-rumuńskich wydawało się być odbudowane, Rumuni przejawiali zdecydowany brak entuzjazmu wobec polskiej idei „Międzymorza”. Akces bowiem do tego rodzaju kombinacji państw – w oczach kierownictwa rumuńskiego – przede wszystkim groziłby rozdrażnieniem Berlina, czego Bukareszt uzależniony od III Rzeszy gospodarczo i po części politycznie, wyraźnie sobie nie życzył. Nie widziano też potrzeby - w myśl sugestii polskiej dyplomacji - całkowitego opuszczania Małej Ententy. Jednakże przeszkodą nieprzezwyciężalną dla Rumunii było zaspokojenie rewizjonizmu węgierskiego (zwrot Transylwanii) warunkujące porozumienie z Węgrami, niezbędne dla utworzenia projektowanego przez Warszawę wariantu idei „Intermare”. Niemożność rozwiązania sporu o Siedmiogród udaremniła także próbę zmontowania trójkąta Polska-Rumunia-Węgry, którą kierownictwo polskie podjęło w przededniu zbliżającej się już katastrofy wojennej. Poza głównym trzonem projektowanej konstelacji w postaci czworokąta: Warszawa-Budapeszt-Belgrad-Bukareszt sternicy polskiej nawy państwowej mieli też w polu widzenia Sofię, a nawet Ateny i Ankarę. Na przeszkodzie jednak pozyskaniu tych państw legły zarówno ich skomplikowane antagonizmy wewnątrzbałkańskie, jak i obawy przed narażeniem się III Rzeszy, ówcześnie dominującej siły na Bałkanach na płaszczyźnie ekonomicznej i politycznej. Co prawda konflikty bułgarsko-jugosłowiańskie zdołano wygładzić dzięki zawarciu wzajemnego paktu o wieczystej przyjaźni w 1937 r. Lecz wywołał on niezadowolenie Bukaresztu i komplikacje jego relacji z Belgradem. Natomiast pomimo aktywnego zaangażowania się dyplomacji polskiej w akcję mediacyjną pomiędzy Bułgarią i Rumunią oraz Bułgarią i Grecją, nie udało się przezwyciężyć kontrowersji bułgarsko-rumuńskich i bułgarsko-greckich. Niebagatelnym elementem hamującym realizację polskich planów integracyjnych była działalność dyplomacji mocarstw totalitarnych, które na terenie państw Europu Środkowo-Wschodniej torpedowały wysiłki II Rzeczypospolitej poprzez bądź to ich dyskredytowanie, bądź to składanie pustych przeważnie obietnic lub szantaż. O ile III Rzesza i Związek Sowiecki kategorycznie nie życzyły sobie tego rodzaju konstelacji, jaką miał być blok „Intermare”, to Włochy faszystowskie pragnęły mu przeciwstawić własną koncepcję trójkąta : Rzym-Belgrad-Budapeszt naturalnie pod włoskim przewodem, z ewentualnym udziałem Warszawy. Wszakże jawne przejście Mussoliniego na pozycje prohitlerowskie położyło kres temu projektowi. Jeżeli chodzi zaś o stosunek demokracji zachodnich do zamysłów integracyjnych II Rzeczypospolitej w Europie Środkowo-Wschodniej, to Wielka Brytania, szukająca przeciwwagi wobec Związku Sowieckiego i Francji, a po Monachium, które obnażyło iluzje Londynu co do pożytku z jego polityki appeasementu , wyrażała swoje umiarkowane poparcie. Francja natomiast traktująca makroregion środkowego wschodu Europy jako domenę swych wpływów, a Sowiety jako głównego sojusznika w tej przestrzeni, niechętnym okiem spoglądała na integracyjne plany Warszawy, realizowane z pominięciem Paryża. Ponadto oba te mocarstwa zachodnie nieprzychylnie postrzegały aktywność Polski na Bałkanach i w Europie Środkowej w obawie przed eskalacją agresywności Hitlera. Ostatecznie starania II Rzeczypospolitej, zmierzające do stworzenia w Europie Środkowo-Wschodniej bloku „Międzymorza” zakończyły się niepowodzeniem. Trudno bowiem byłoby traktować w kategoriach sukcesu tej inicjatywy doprowadzenie do wspólnej granicy polsko-węgierskiej, istniejącej zaledwie kilka miesięcy na obszarze Ukrainy Zakarpackiej. Stąd generalnie biorąc, należy uznać, że sondaże i akcje mediacyjne dyplomatów polskich, prowadzone celem pomocy w rozwiązaniu wzajemnych konfliktów pomiędzy państwami owego makroregionu i zrozumienia przez nie sensu zintegrowania sił dla obrony swej niepodległości, nie spełniły oczekiwań architektów wykoncypowanej idei. Co o tym przesądziło? W pierwszym rzędzie to, że oferta Polski słabej ekonomicznie i nie dysponującej silnym potencjałem militarnym, o niewielkich wszak wpływach politycznych na arenie międzynarodowej w Europie, natomiast zagrożonej z obu stron przez potężne mocarstwa totalitarne, nie mogła stanowi alternatywy dla bezpieczeństwa państw środkowego wschodu naszego kontynentu. Albowiem były one krajami równie słabymi jak Polska, a może nawet słabszymi od niej, a co więcej - krajami osamotnionymi przez demokracje zachodnie, zaś przytłoczonymi hegemonią III Rzeszy, Włoch i Związku Sowieckiego. W tym stanie rzeczy adresaci polskiej propozycji jedyną szansę uchronienia się przed ogniem wojny upatrywali w taktyce ugłaskiwania potencjalnych napastników oraz lawirowania pomiędzy nimi a Wielką Brytanią i Francją. Przez dziesięciolecia historiografia komunistyczna oceniała koncepcję „Międzymorza” jako utopijne dążenia do realizacji awanturniczych, megalomańskich ambicji politycznych marszałka Józefa Piłsudskiego i ministra spraw zagranicznych Józefa Becka w celu wyniesienia Polski do rangi mocarstwa. Sternikom polskiej dyplomacji przypisywano ekspansjonizm, zmierzający do podporządkowania wpływom Rzeczypospolitej całego makroregionu środkowego wschodu Europy drogą przejęcia sukcesji po Francji i wyeliminowania na tym obszarze roli Związku Sowieckiego, Co więcej, „poprawni politycznie” historycy i publicyści w PRL, w lansowanej przez II Rzeczypospolitą idei zintegrowania średnich i małych państw środkowoeuropejskich i bałkańskich, dostrzegali nawet pewne aspekty antynarodowe, które rzekomo utorowały szlak zaborczym planom Niemiec hitlerowskich i doprowadziły Polskę do katastrofy w 1939 r. Odrzucając tę bałamutną i nieuzasadnioną źródłowo interpretację zamysłu „Międzymorza”, należy szczególnie podkreślić jego motywację obronną, jako fundamentalny cel polskich projektów integracyjnych, odnoszących się do państw Europy Środkowo-Wschodniej. To bynajmniej nie mocarstwowe aspiracje, lecz poczucie osamotnienia i słabości stymulowały polskie kierownictwo polityczne do gorączkowych poszukiwań dodatkowych zabezpieczeń naszej suwerenności nawet na tak słabo podatnym gruncie, jaki stanowiły państwa sąsiadujące z Polską w owym makroregionie. Jeśli jednak w ówczesnej przestrzeni publicznej zarówno wewnątrz II Rzeczypospolitej jak i poza jej granicami w tekstach dotyczących idei „Międzymorza” wybrzmiewała retoryka mocarstwowa (tak bardzo drażniąca zwłaszcza naszego wschodniego sąsiada), to przecież nie stanowiła ona myśli przewodniej dla polskiej dyplomacji, lecz przede wszystkim instrument służący podniesieniu morale społeczeństwa, przywrócenia mu wiary we własne siły. Tego ważnego elementu psychologicznego nie sposób było negliżować w ówczesnych groźnych realiach. Koncepcja „Intermare” – jak słusznie konstatuje wielu badaczy dziejów II Rzeczypospolitej, nie była szerokim, zwartym planem integracji państw, sąsiadujących ze sobą na ogromnym terytorium pomiędzy Niemcami a Rosją. Warto zaznaczyć, że obok krajów położonych na południe od Karpat, które stanowiły najrozleglejszy obszar projektowanej przez władze polskie konfiguracji, charakteryzujący się zarazem największą liczbą punktów stycznych z polskimi interesami politycznymi, przedmiotem zabiegów integracyjnych II Rzeczypospolitej były także państwa bałtyckie oraz, w jakiejś mierze też – skandynawskie. Jednakże z powodu nieprzyjaznych relacji polsko-litewskich, a de facto braku stosunków dyplomatycznych pomiędzy Polską a Litwą, te zabiegi integracyjne Warszawy były raczej skazane na fiasko, pomimo pomyślnie rozwijającej się współpracy Polski z Estonią i dość obiecujących perspektyw w odniesieniach pomiędzy Warszawą i Rygą. Również w szerokim sensie koncepcja „Międzymorza” obejmowała państwa tzw. limitrofy, które Piłsudski w latach 1919-1921 pragnął połączyć z Polską układem federacyjnym. Należy wspomnieć także o Turcji, jako istotnym elemencie sojuszu defensywnego, montowanego przez Warszawę w celu asekuracji przed ekspansją sowiecką. A zatem, idea „Intermare” dotyczyła w istocie kilku luźno powiązanych za sobą wariantów konstelacji politycznej, różniących się zarówno charakterem więzi, jak i składem uczestników. Toteż koncepcję „Międzymorza” trzeba traktować nie tyle jako skrystalizowaną, spójną doktrynę polskiej polityki zagranicznej, ile jako szereg mniej lub bardziej skoordynowanych akcji dyplomatycznych, podejmowanych w różnych okresach skomplikowanej, międzywojennej rzeczywistości europejskiej. Akcji, które Warszawa przedsiębrała w celach sondażowych, lub dla złożenia niezobowiązujących propozycji poszczególnym kandydatom na uczestników projektowanych wariantów bloku integracyjnego. Minister spraw zagranicznych Józef Beck w swym „Ostatnim raporcie” wyznał wprost, że realizując tego rodzaju posunięcia chodziło mu o wytworzenia pewnej wspólnoty myślenia i działania państw Europy Środkowo-Wschodniej, nie pretendujących do roli mocarstw lecz zainteresowanych w uniezależnieniu się od nich. Kamieniem węgielnym owego zasadniczego celu aktywności II Rzeczypospolitej w makroregionie środkowego wschodu Europy było wygenerowanie wspólnego frontu państw zagrożonych widmem porozumienia demokracji zachodnich z Hitlerem i Mussolinim, które z premedytacją zamierzały spacyfikować agresywność III Rzeszy kosztem tych małych i średnich krajów. W miarę zaś zbliżania się katastrofy wojennej dyplomacja polska starała się ideą „Międzymorza” powiązać ich potrzebę znalezienia gwarancji bezpieczeństwa z palącą koniecznością wzmocnienia obronności własnego państwa. Aczkolwiek z wielu powodów koncepcja „Międzymorza” nie miała w ówczesnych realiach szans powodzenia, to jednak – wbrew niektórym sądom zawartym w piśmiennictwie minionego systemu – bynajmniej Polsce nie zaszkodziła. Owszem, dodawała ducha owładniętemu lękiem i apatią społeczeństwu polskiemu, wykazując wyższość działania, nawet ograniczonego i mało realnego nad pasywnością i kapitulanctwem. Ponadto akcentowała grożące niebezpieczeństwo tym, którzy sobie tego nie uświadamiali, wzywając ich do wzajemnej konsolidacji i liczenia na własne siły obronne wobec obojętności Zachodu. Chociaż rozbieżności subiektywnie postrzeganych interesów przez adresatów polskich propozycji nie pozwoliły tym państwom, nawet w obliczu narastającej groźby zewnętrznej, kierować się szerszymi, bardziej ogólnymi racjami, to jednak II Rzeczpospolita po napaści Hitlera w tragicznym położeniu wojennym doznała ze strony swych sąsiadów z Europy Środkowo-Wschodniej konkretnej, liczącej się pomocy. Węgry, oparłszy się presji III Rzeszy nie zezwoliły na przemarsz Wehrmachtu przez swój obszar, udaremniając atak na cofającą się armią polską i odcięcie jej od Rumunii. Sojusznicza Rumunia otworzyła drzwi ewakuującym się członkom najwyższych władz polskich, a następnie oddziałom wojskowym. Ponadto podczas kampanii wrześniowej rząd rumuński oddał Polsce pewne usługi tranzytowe w zakresie dostaw z Zachodu sprzętu wojskowego, a także przewozu przez swoje terytorium głównych rezerw złota Banku Polskiego, skarbów kultury Polskiej i Funduszu Obrony Narodowej. Do pomyślnego wyekspediowania owych cennych przesyłek majątku państwa polskiego w znacznym stopniu przyczyniła się także Turcja. Rządy turecki, jugosłowiański i grecki wyraziły zgodę na tranzyt przez swoje ziemie samolotów, a Jugosławia - wszelkich innych materiałów wojennych dla Polski. Również państwa te przyjmowały życzliwie polskich uchodźców, kierujących się następnie na Zachód. Warto tez podkreślić, że zarówno rządy, jak i szerokie kręgi społeczne państw Europy Środkowo-Wschodniej w mniejszym lub większym stopniu wielokrotnie wyrażały poparcie moralne i solidarność z walczącą Polską. A zatem, polityka II Rzeczypospolitej wobec państw naszego makroregionu, choć ówcześnie nie była w stanie osiągnąć swych zamierzonych celów, to jednak nie pozostała bezowocna. Można zaryzykować stwierdzenie, że kapitał życzliwości tych krajów, zdobyty dzięki aktywności, determinacji i konsekwencji dyplomacji polskiej ma na tyle wartość trwałą, że mógłby dziś stanowić niebagatelną przesłankę porozumienia regionalnego środkowego wschodu Europy. Tego rodzaju kombinacja, nawet niektórych tylko podmiotów owego makroregionu niewątpliwie zwiększałaby ich poczucie bezpieczeństwa, bez oglądania się przede wszystkim na wypełnienie sojuszniczych zobowiązań Zachodu. Wzmacniałaby także ich pozycje w Unii Europejskiej. Duże nadzieje w tym względzie rodzi stanowisko nowego prezydenta, zawarte m.in. w jego orędziu wygłoszonym po zaprzysiężeniu 6 sierpnia 2015 r.