„Niech pan to wyłączy” Panie Januszu, skąd pomysł tak niekonwencjonalny zawód? Jak to się zaczęło? - Po wojsku, po liceum – przyjechałem do Warszawy, ożeniłem się – a że żona była córką kaletnika, to zostałem kaletnikiem! Kiedy to było? - Niech sprawdzę. 1979, 1978… może parę lat wcześniej. Niech pomyślę... Wiem! To był rok 1973. Ile miał pan lat? - Dość dużo, bo 28. A pamięta pan tę pierwszą rzecz, którą pan wykonał? - Wiedziałem że pan o to zapyta, to wziąłem ją ze sobą. To jest moja pierwsza praca, jeszcze przed dyplomem czeladniczym. Wstaje. Zagląda do torby. Wyjmuje stary skórzany portfel. Panie Januszu, to jest wspaniałe! No proszę tylko spojrzeć jak to się pięknie otwiera! - Może być na różaniec, może być na pieniądze… Na wszystko może być! Coś niesamowitego! Pan jest tutaj od początku? Był przedtem jakiś inny zakład? - Pierwszy zakład mieścił się na Wojska Polskiego. W zasadzie był zarejestrowany na Zaułku (dziś Pogonowskiego – przyp. red.) , ale wejście było od Wojska Polskiego. A od kiedy tutaj, na Słowackiego? - Mistrzowski dyplom już tutaj robiłem... dyplom był w ‘79. Tak, więc tutaj jestem od 1982 roku. Spróbujmy oszacować liczbę toreb, pasków – rzeczy które pan wykonał. To będą tysiące? Dziesiątki tysięcy? - Niech pan to wyłączy, to coś panu powiem w tajemnicy… Żoliborska enigma Proszę mi powiedzieć – czy odwiedzali pana przez lata jacyś wyjątkowi goście? - Maksymiuk, Kobuszewski Janeczek, Damięccy… To wszyscy gdzieś tutaj z Żoliborzem związani, tak? - Tak, ale przyjeżdżają też z Tarchomina, bo to dziura taka jest… Czy była taka rzecz, która pana najbardziej zaskoczyła? Sprawiła trudność lub wywołała uśmiech na pana twarzy? - Ktoś kiedyś przyniósł konia na biegunach. Przedwojennego, z lat trzydziestych jeszcze. Ten koń był u jego dziadka. Jego dziadek się na nim bujał. To był koń z ’35 roku. Trzeba było zrobić cały osprzęt, rzemienie, ostrogi, strzemiona, grzywę, ogon – bo tylko kadłub rzeźbiony się ostał. Robiłem całość ze dwa tygodnie. Wszystko niemal od nowa trzeba było zrobić. Aż specjalnie książkę kupiłem, żeby się do tego zabrać, bo – wie pan – ja jestem kaletnikiem, ale tak naprawdę to takie rzeczy to rymarz robi. A czy jest jakaś rzecz, która sprawia panu największą przyjemność? - Nie, nie wydaje mi się… Wszystko jest ciekawe. No może zamki szyfrowe. Lubię rozszyfrowywać zamki. Kiedyś przyszedł do mnie jeden Cudzoziemiec. Zamknął mu się neseser i zapomniał jaki był szyfr. Obiecał, że jak otworzę, to mi przyniesie whisky z uchem. Przyniósł? - Przyniósł! Ale jak tę walizkę otworzyłem, to tam było z pięć tysięcy dolarów! Coś niebywałego! A odnośnie szyfrów – wiedział pan, że tu na Żoliborzu mieszkał człowiek, który wielce przyczynił się do rozszyfrowania enigmy? - Tak, ktoś z klientów mi mówił. Tutaj na Gdańskiej chyba… Tak, na Gdańskiej 2 jest tablica pamiątkowa. Teraz nie ma już nic Ktoś z młodszych mieszkańców Żoliborza zapytał – czym zajmuje się kaletnik? - Nazwa pochodzi od średniowiecznej kaletki (zakończenie dolnego brzegu gorsetu w kształcie szerokich zębów – przyp. red.) . Teraz kaletnik robi torby, walizki i paski skórzane. Stopniowo przejmuje obowiązki rymarza. Mówi się, że stare rzeczy mają duszę. One były dużo bardziej wytrzymałe, miały dużo większą wartość – nie to co teraz. Były tworzone z pasją. Ja po dziadku mam skórzaną walizkę. Trzyma się niesamowicie – od tylu lat! Czy faktycznie tak jest, że nowe rzeczy się wyrzuca, a te stare naprawia? - Wszystko już stworzyli. Dzisiaj wszystko gotowe się kupuje. Takie mamy czasy. Walory estetyczne przeszły na dalszy plan. Proszę zobaczyć – kiedyś w Warszawie było kilka garbarni. Futerkowa na Potockiej, licowa na Sokratesa i taka większa w Łomiankach. W Łomiankach były dwie garbarnie. Teraz nie ma nic. Wszystko z importu, a to jest masowa produkcja. Ma pan jakieś ulubione miejsca tu na Żoliborzu? Takie z którymi ma pan związane wspomnienia? - Plac Słoneczny. No, Plac Wilsona też, ale to już mniej – bo przebudowany. To już nie to samo. Za moich czasów był Plac Komuny Paryskiej i jako taki go zapamiętam. Pamięta pan jakichś rzemieślników z Warszawy, którzy już zniknęli? - Był taki jeden na przełomie lat ’60 i ’70. Robił platery ze srebra. Zegarmistrz był. Pan Wieczorek. On był przede mną i cały czas jest. Tam koło kościoła pędzelki też były, ale już ich nie ma. Niewidomy miał te pędzle. Niewidomy je robił? - Trochę tak, ale on głównie uczył. Miał tam tych swoich dwóch „głąbów” i ich uczył. To on robił grzywę i on robił ogon w tym koniu na biegunach, ten niewidomy. – A kup perukę, z peruki go zrobimy! – powiedział. Ale ja mówię że nie, że to ma być ze szczotki i już. No i zrobił. Z prawdziwego końskiego włosia. Czy wyobraża pan sobie, że przyjdzie taki moment kiedy zawód kaletnika zniknie? - Najmłodszy kaletnik teraz w Warszawie to jest po czterdziestce. Taki z dyplomem mistrza. Młodzi ludzie nie chcą już iść w tę stronę? - Oni powinni chodzić na przyuczenie do zakładów doskonalenia, ale one nie mają teraz pieniędzy. Załóżmy więc, że mam 17 lat i chcę być kaletnikiem. Co muszę zrobić? - Jest szkoła na Stalingradzkiej (obecnie: Jagiellońska – przyp. red.). No i trzeba się zawodu wyuczyć. Potrzebny jest egzamin, ale 17-latek to za młody… Na czym polega egzamin na kaletnika? - Trzy lata się pan uczy, chodzi pan do zakładu doskonalenia albo do cechu na kurs. Po trzech latach zdaje pan egzamin czeladniczy, a potem może pan robić mistrza. Jest pan teraz na emeryturze. Od kiedy? - Od trzech lat. Jak pan sobie wyobraża swoje życie po zamknięciu tego lokalu? - Nie wiem, proszę pana. Niektórzy mówią, że my pod tymi maszynami padniemy. Na drugi dzień przyjdzie klient i wezwie policję… Niech pan tak nie żartuje! Proszę mi zatem na koniec powiedzieć – czego mogę panu życzyć? - Zdrowia i sił przede wszystkim! Panie Januszu, dziękuję panu za tę rozmowę. Zrobimy wszystko co w naszej mocy, aby takie piękne i tradycyjne zawody jak pana zyskały drugą młodość. „Ferajna Żoliborskich Fachowców” to ruch wspierający rzemiosło na Żoliborzu. Stoimy po stronie tradycyjnych, często rodzinnych, miejscowych i głęboko zakorzenionych w lokalnej społeczności przedsiębiorstw z charakterem. Wywiad przeprowadził Konrad Smoczny, spisła Johnny