Tegoroczna koncepcja akcji letniej zakładała organizację trzech niezależnych jednostek obozowych: - biwaku surwiwalowego Dalekie rozpoznanie , którego zasadniczą częścią było podchodzenie Zgrupowania 254 WDHiZ, - szkolenia wodnego z GROMem w Gdańsku, - obozu wędrownego wzdłuż granicy polsko-rosyjskiej w ramach Wyprawy 8 granic . Chodziło o to, by bez względu na możliwości czasowe (część członków drużyny już pracuje) i finansowe (niektórzy mają z tym poważny problem) większość wzięła udział przynajmniej w jednej-dwóch zaproponowanych formach. W pierwszym biwaku, który zaczął się 3 sierpnia, ostatecznie uczestniczyły trzy osoby i był rzeczywiście trudny. Mała liczba uczestników poniekąd potęgowała problemy, gdyż zadań nie można było rozłożyć na większą liczbę osób. Zasadniczą częścią tej formy było biwakowanie w terenie, w tym gotowanie w warunkach terenowych, bezpieczne rozpalanie ognisk, samodzielne zaopatrywanie się w prowiant itp. oraz - oczywiście - przemarsze pomiędzy poszczególnymi obozowiskami. Główny element programowy stanowiły wielkie, kilkudniowe podchody z zaprzyjaźnionymi żoliborskimi drużynami 254 i 77. Było to o tyle ciekawe, że kadra 125, 254 i 77 wywodzi się z jednego Kręgu Instruktorskiego i w znacznym stopniu z jednego środowiska (125). Wielu z instruktorów lata temu sypiało w jednym namiocie i działało w jednym zastępie. Obóz zaczął się od przygód, bo okazało się, że portal epodroznik.pl przekłamuje i założony plan podróży na miejsce nie może zostać zrealizowany. W efekcie jechaliśmy 22 godziny, co w przypadku Rica i Skippera oznaczało 36 godzin bez snu. Sama gra z 254 oraz 77 WDHiZ zbudowana była tak, że jedno zadanie było skutkiem poprzedniego i wprowadzeniem do następnego. Zawalenie zadań wcześniejszych, lub niedokładne ich wykonanie powodowało trudności w wykonaniu zadań następnych, w tym finałowych. Rico i Aśka Calahan (uczennica Gimnazjum 55 przy Al. Wojska Polskiego 1A) generalnie wykonali zadania nieźle. Z zadaniem snajperskim (zrobienie zdjęć kadrze Zgrupowania 254 i 77) nie poradzili sobie głównie z powodu słabego sprzętu. Warunki terenowe nie pozwalały zbliżyć się za bardzo, a cyfrowy compact nie dawał możliwości ściągnięcia celu z dystansu. Na przyszłość potrzebna jest porządna lustrzanka. W finałowych podchodach (rozłożenie paczuszek z napisem KABOOM! ) w wyznaczonych miejscach poradzili sobie nieźle, choć w trakcie zadania zmienili plan (który miał jeden słaby punkt) i pogubili się. W efekcie Rico wpadł na wartę 254 i został złapany. Niemniej 3 z 8 paczuszek trafiły do miejsc przeznaczenia. Ostatnią dobę biwaku spędziliśmy w gościnie u 254 WDHiZ. W ramach zapłaty za gościnę zbudowaliśmy im półeczkę do namiotu sanitarnego. W piątek, 9 sierpnia, wieczorem byliśmy już w Gdańsku, gdzie spotkaliśmy się z uczestnikami szkolenia wodnego. Dzięki Komendantowi Morskiego Oddziału Straży Granicznej nocowaliśmy pod namiotem na terenie Kaszubskiego Dywizjonu SG. W sobotę załoga dyżurna oprowadziła nas po jednostkach pływających SG przy okazji omawiając historię Kaszubskiego Dywizjonu i pokazując postęp technologiczny, jaki nastąpił od początku istnienia Straży Granicznej. Omówili także zadania i zasady pełnienia służby w Morskim Oddziale SG. Po południu zaprzyjaźniony emerytowany weteran JW 2305 wziął nas w rejs szybką łodzią patrolową ochrony Naftoportu w rejs po Zatoce Gdańskiej i wodach przepływających przez Gdańsk. Na drugi dzień, w niedzielę o 11.00 podpłynęli po nas komandosi GROMu w pełnym oporządzeniu, z zasłoniętymi twarzami i zabrali na pokład szybkich łodzi szturmowych. Dwie i pół godziny szaleliśmy po Zatoce Gdańskiej i porcie w Gdyni pokładając się ze śmiechu na dialogi komandosów. Tego nie da się opisać, to trzeba przeżyć! W pewnej chwili sternik łodzi, którą płynęły dziewczyny z drużynowym, oddał ster koledze, siadł na burcie i rzuciwszy: - To poradzisz sobie beze mnie? - ku zaskoczeniu wszystkich nas wyskoczył do morza. Gdy wyłowiła go druga łódź, z udanym oburzeniem zwrócił się do pasażerów: - Widzieliście? Wyrzucili mnie. Uczestnicy szkolenia mieli okazję samodzielnie poprowadzić łodzie na wodach portu w Gdyni. Po zakończeniu pływania, w niedzielę po południu rozjechaliśmy się. Czwórka z nas wróciła do domu (przy okazji kwatermistrz odwiózł nieletnich), a reszta ruszyła dalej, do Braniewa. W ten sposób rozpoczął się obóz wędrowny, nad którym patronat objął Komendant Warmińsko-Mazurskiego Oddziału SG. Uczestniczyło w nim czworo ludzi. Poza Skipperem, Asią i Rico, doszła Natalia, której udało się wyrwać z domu (i dobrze). W Braniewie Komendant Placówki przydzielił nam funkcjonariusza z Land Roverem, dzięki czemu poznaliśmy funkcjonowanie kolejowego przejścia granicznego i wygląd styku granicy morskiej z lądową. Landek w efekcie zakopał się w błocie i wracaliśmy drugim, który przybył z odsieczą. Dzięki pomocy funkcjonariuszy z ledwością, ale zdążyliśmy na autobus do Bartoszyc, gdzie dzięki przytomności Asi uciekł nam autobus do Bezled. Na szczęście wyznaczony do opieki nad nami funkcjonariusz, jak się okazało, kolega Skippera z kursu podstawowego, podjechał po nas służbowym radiowozem. Nocowaliśmy na terenie Placówki na przejściu granicznym, w sali odpraw. Zanim jednak poszliśmy spać, chorąży Karol Matejunas oprowadził nas po przejściu wyczerpująco opowiadając jak się na nim pracuje, co i dlaczego robią funkcjonariusze. Na drugi dzień o 7.30 rano - tak jak na zieloną granicę wychodzą patrole - chorąży Karol wziął nas na pasek , gdzie opowiedział jak wygląda pełnienie służby poza przejściem. O 10.00, po śniadaniu ruszyliśmy dalej. Cel: Święta Lipka. Rico narzekał, bo Skipper zmusił go do dwóch dni etnografii . W Świętej Lipce przewodniczka oprowadziła nas po sanktuarium pokazując XVII-wieczną grafikę 3D (graficy komputerowi, schowajcie się). Mogliśmy też zobaczyć prezentację organów. Potem pojechaliśmy do Kętrzyna, gdzie nocowaliśmy w harcówce Szczepu Watra (dziękujemy za gościnę). Tu zwiedziliśmy Centrum Szkolenia SG (Rico chciał zostać i obiecał, że wróci) oraz parafię ewangelicką, o której (i o Mazurach) opowiedział nam ks. Paweł Hause. Z Kętrzyna ruszyliśmy w kierunku celu naszej wyprawy, czyli Trójstyku granic w Wisztyńcu. Najpierw dotarliśmy do Węgorzewa, gdzie spędziliśmy półtorej doby nocując w izbie zatrzymań, czyli w kiciu (jazda na całego). Potem do Gołdapi, a wreszcie w sobotę w asyście funkcjonariuszy z Placówki SG w Dubeninkach doszliśmy do Trójstyku. I tak skończyła się łatwiejsza część wyprawy. Powrót do domu był naprawdę wyzwaniem, ale udał się dzięki Rico, który zorganizował nam nocleg w Augustowie u swojej rodziny. W końcu na raty dotarliśmy do Warszawy, gdzie na dworcu długo nie mogliśmy się rozstać.