Reklama

W czasie przedświątecznym opowieść o życiu jak koronka frywolitkowa...

11/12/2018 06:09

Wystawa koronek frywolitkowych Danuty Malek w Klubie Seniora „Promyk” była okazją do rozmowy z Autorką o wyczarowanych z cienkiej nici, za pomocą czółenka, serwetek, bieżników, obrusów, motyli, krzyżyków, zakładek do książki. Danka zapytana o początek swoich zainteresowań frywolitkami i własnych osiągnięciach w tej koronkowej pasji, opowiedziała o kolejach swej drogi życiowej, o tym kiedy sięgała po czółenko i nici lub kiedy odkładała je na pewien czas…

Z tej opowieści wyłonił się obraz życia jak koronka frywolitkowa: węzełki, łuki, kółeczka, pętelki, gdzieniegdzie kolorowe koraliki….

 „W drugiej klasie (1946) żeńskiego Gimnazjum im. Królowej Jadwigi w Toruniu zachorowałam na płuca. Długo chorowałam, leżąc w łóżku nudziłam się więc mama uczyła mnie robienia koronki z cienkich nici za pomocą czółenka, tzw. frywolitek. Leżąc ćwiczyłam wiązania frywolitkowe. Jestem mamie bardzo wdzięczna, gdyż od kilkudziesięciu lat to moje hobby. do którego wróciłam po latach, bo w czasie nauki szkolnej nie miałam na to czasu.

W trzeciej klasie wstąpiłam do harcerstwa, na obóz harcerski w Bieszczadach jednak nie pojechałam, bo rodzice obawiali się nowej wojny. W lutym 1948 roku przekształcono harcerstwo w (nazywane przez nas) „czerwone harcerstwo”. W naszej szkole rozwiązano dwie drużyny. Do nowego nikt nie wstąpił. W tym samym roku nastąpiło przekształcenie gimnazjum i liceum w jedenastolatkę. Po wakacjach zamiast do czwartej gimnazjalnej poszłam do klasy dziewiątej. Po roku nauki przeniesiono nas znowu do innego gmachu i zmieniono dyrekcję. Kiedy ukończyłam klasę dziesiątą, rozwiązano naszą szkołę i rozrzucono nas po wszystkich liceach Torunia. Ja trafiłam do męskiego Liceum im. Mikołaja Kopernika, w którym w tym roku szkolnym jedynie klasy jedenaste były koedukacyjne. Nauki było dużo i nadal nie miałam czasu na robienie frywolitek. (…) Po maturze nie dostałam się na wychowanie fizyczne w Poznaniu z powodu stanu zdrowia po przebytej chorobie. Przez rok pracowałam w Książnicy Miejskiej. W następnym roku zdałam z powodzeniem na geografię na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Po dwóch latach był wybór specjalizacji. Zdecydowałam się na klimatologię i przeniosłam się do Warszawy. Początki były trudne, gdyż nie miałam stypendium. Ale od następnego roku mieszkałam już w akademiku.”

Z czasów studenckich Danuta Malek najmilej wspomina wakacje, które mijały podczas górskich wędrówek, albo pod żaglami na Mazurach. Szczególnych wrażeń dostarczyły wakacje w roku 1956. W pamięć zapadły obrazy z bieszczadzkich wędrówek, na których widoczne były ślady trudnej historii na tych terenach: walk z UPA oraz akcji „Wisła”.

„Wędrowaliśmy w czwórkę, mieliśmy ciężki brezentowy namiot wypożyczony od wojska. Jedzenie przygotowywaliśmy sami, z konserw rybnych, gotowaliśmy zupy „w proszku”.

W Komańczy pokazano nam klasztor, w którym więziono prymasa Stefana Wyszyńskiego. Szliśmy po wyludnionych terenach, skąd w ramach akcji „Wisła” wysiedlono Rusinów, Łemków, przenosząc ich na Ziemie Odzyskane. Smutne obrazy zrujnowanych zagród wiejskich, domów i cerkwi. Po wielu dniach wędrówki dotarliśmy do Baligrodu, potem do Cisnej, skąd pociągiem do ostatniej stacji do Ustrzyk Dolnych. Znów teren wyludniony i  jałowy, wokół ślady po stacjonowaniu rosyjskich wojsk. Był to teren, który w ramach tzw. regulacji granic w 1951 roku dali nam Rosjanie w zamian za węglonośny obszar - na wschód od Zamościa. (…) Po studiach dostałam nakaz pracy w Instytucie Hydrologiczno-Meteorologicznym w Warszawie. I dopiero wtedy wróciłam do frywolitek, rozwijałam swoje umiejętności, uczyłam się nowych wzorów z poradników. Wprawdzie wzory powtarzały się, ale umiałam już robić różne serwetki, zakładki, czy motyle. Moje prace podobały się i to była podwójna radość. Po odpracowaniu nakazu pracy dostałam etat nauczycielki geografii w szkole podstawowej dla tzw. dziewcząt przerośniętych. Po lekcjach programowych uczennice miały naukę zawodu, z zakresu krawiectwa lekkiego. Pensja nauczycielska była mała, ale starczyło mi na opłacanie lektoratu z języka angielskiego. Podczas zajęć poznałam mojego przyszłego męża, pobraliśmy się w 1963 roku. Zaczęły się wędrówki po wynajętych pokojach. Na dłużej mieszkaliśmy na Pradze, w pokoju z dziwnym piecem, który stał pomiędzy pokojem gospodyni i naszym. U nas się paliło, u niej też było ciepło. Urodziły nam się dzieci; syn Tomasz a po roku córka Ania (pierwszą sukienkę ciążową uszyły mi moje uczennice w ramach zajęć). Życie rodzinne, obowiązki zawodowe i warunki społeczne nie pozwalały na zajmowanie się frywolitkami. W tym okresie były trudności z zaopatrzeniem. Ciągle stało się w kolejkach. Z dwójką maleńkich dzieci było to bardzo męczące. Nie mieliśmy żadnych szans na mieszkanie kwaterunkowe. Jedyną szansą było - wówczas nowa rzecz - spółdzielcze mieszkanie własnościowe. Bez pomocy rodziców, a szczególnie teścia, nie udałoby się tego dokonać. W listopadzie 1967 roku nareszcie własne mieszkanie na 10. piętrze na Powiślu. Przez pierwsze miesiące winda nie była uruchomiona z obawy o zniszczenie jej podczas przewożenia mebli. Na szczęście my nie mieliśmy ich wiele. Jednak każdego ranka idąc do pracy musiałam znosić z 10. piętra dwójkę małych dzieci i wózek. Po pracy - zakupy i w górę z dziećmi, wózkiem i zakupami. Nie miałam w Warszawie żadnej rodziny, nikt nie mógł nam pomóc, a nie stać nas było na pomoc płatną. Dzieci ze żłobka przeszły do przedszkola. Kiedyś wyszłam do pobliskiego sklepu, zostawiając je same na kilkanaście minut. W tym czasie mój pięciolatek rozpalił pod stołem ognisko. Na szczęście zdążyłam wrócić i je ugasić. Takich różnych przygód było więcej. Dzieci są pomysłowe! (…)

Ja pracowałam nadal w szkole. Mój mąż w Pagedzie, w 1973 roku zaproponowano mu wyjazd na placówkę, ale warunkiem było zapisanie się do partii. Długo się zastanawiał, lecz propozycja była zbyt kusząca, by ją odrzucić. W październiku tego roku wyjechaliśmy do Sztokholmu. Cztery lata życia w Szwecji, w innym świecie! Mąż w biurze radcy handlowego, dzieci uczęszczały do szwedzkiej szkoły, ja po kursie języka szwedzkiego, pracowałam w ambasadzie polskiej. Ne było czasu na frywolitki. Po czterech latach powrót do dawnego życia. Niezupełnie dawnego, bo moje małżeństwo rozpadło się.

Znalazłam jednak siły, by rozpocząć nowy etap. Wstąpiłam do wspólnoty neokatechumenalnej, podjęłam magisterskie studia teologiczne, które ukończyłam w 1991 roku. Zdobytej wiedzy nie wykorzystałam zawodowo, ale życiowo tak.

Dzieci usamodzielniły się, ja przeszłam na emeryturę, pracując jeszcze na pół etatu. Granice otwarto. Nareszcie mogłam spełnić życiowe pragnienia o podróżach. Jeździłam na tanie wyprawy-pielgrzymki lub wycieczki organizowane przez Towarzystwo Geograficzne, były jeszcze wycieczki z biurami podróży. Zwiedziłam prawie całą Europę, północną Afrykę, Ziemię Świętą, Syrię. Libię, Jordanię, Turcję, okolice Bajkału i pn-wsch. Chiny. Niestety, nie udało mi się wyjechać do Ameryki, czy Australii ze względu na pogorszenie się stanu zdrowia. Do frywolitek na dobre wróciłam w latach 80. Stały się moim codziennym ulubionym zajęciem”.

Opowieść zakończona a my podziwiamy koronki wykonane przez naszą klubową koleżankę. Danka pokazuje jeszcze bogatą kolekcję aniołków i różnokształtnych gwiazdek. Te wzory w czasie przygotowań do Świąt Bożego Narodzenia najbardziej nas interesują. Będą oryginalną ozdobą na domowych choinkach..

Anna Pragłowska

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo iZoliborz.pl




Reklama
Wróć do