Udałem się do sądu osobiście, ale nie bardzo chciało mi się jechać w tak daleki zakątek miasta. Postanowiłem spróbować w Sądzie Okręgowym na al. Solidarności 127. Jednak w biurze podawczym, po długiej dyskusji, Pani odmówiła przyjęcia, a na moje pytanie, czy gdzieś w okolicy jest jakiś transport publiczny do Sądu na Kocjana usłyszałem, że pani nie ma pojęcia, jak tam dojechać. W pobliżu nie znalazłem żadnego transportu publicznego , którym mógłbym dojechać pośrednio lub bezpośrednio. Bardzo niechętnie powróciłem do domu. Po obejrzeniu strony www.ztm.waw.pl stwierdziłem, że najwygodniej jest jechać 122 z placu Wilsona. Po blisko godzinnej podróży dotarłem do skrzyżowania z ulicą Kocjana i dalej, po 10 minutach, piechotą byłem już w sądzie. Tu, po drobnej rewizji, przepuszczono mnie do biura podawczego. Oczywiście pani w okienku znalazła kilka błędów formalnych, ja jednak przedstawiłem jej odrębny pogląd. Pani z okienka po konsultacji telefonicznej jednak przychyliła się do mojego stanowiska i w ostateczności przyjęła moje oświadczenie, przybijając pieczęci dwie: jedną potwierdzającą przyjęcie pisma, a drugą potwierdzającą przyjęcie opłaty sądowej. Zastanawia mnie tylko dlaczego tak jest? Nieduże miasta powiatowe posiadają własne sądy rejonowe na swoim terenie, a duża dzielnica miasta nie. Kiedyś wydziały SR dla Żoliborza były na al. Solidarności 127. Dlaczego przeniesiono je kilka lat temu w tak odległe miejsce znajdujące się na skraju Puszczy Kampinoskiej?